Okiem trenera (38) – Po obozie letnim Centurii’2024
Kraj, który reklamuje i wspiera alkohol jako produkt niemal pierwszej potrzeby, a słabo uprawianie sportu, zdobył 10 medali Igrzysk Olimpijskich. To ponad trzy razy mniej niż np. malutka Holandia (15 złotych przy 1 Polski!). Przed nami m.in. Azerbejdżan, Bułgaria, Węgry, Gruzja, a nawet… 1,4 milionowy Bahrajn. W Taekwondo Olimpijskim tym razem nie mieliśmy na Igrzyskach reprezentantów. Panuje klimat, że coś tu jest, z tym polskim sportem, nie tak, delikatnie mówiąc. Kasa, infrastruktura, wiedza, mentalność…? Dyskusja trwa, bo co jak co, ale dyskutować to my potrafimy doskonale.
W takim klimacie „na górze”, staramy się sumiennie wykonywać swoją, oddolną robotę z młodymi (jeszcze) sportowcami, a przede wszystkim „łapać chwile ulotne jak ulotka”. To nieprawda, że młodzi zawodnicy „mają wiecznie czas”, np. średnia wieku paryskich medalistów olimpijskich w Taekwondo (wyliczona przez jednego z działaczy PZTO) wyniosła 20 lat. A my nie mówimy tylko o potencjalnym olimpijczyku, a o jakichkolwiek szansach medalowych na matach krajowych, czy międzynarodowych w kategoriach kadeta i juniora. W dzisiejszym sporcie nie ma czasu – albo robisz wyczyn, albo rekreację, ewentualnie zaliczasz sportową przygodę.
Jesteśmy po obozie letnim Centurii. To już 10 lat jeżdżenia, w lato i czasem zimą, z naszymi zawodnikami. Na parkingu nie mogłem nachwalić się „naszej” firmy przewozowej, a 15 minut za Toruniem popsuł się autokar. Koczujemy na stacji. Rewelacja, tym bardziej, że czekaliśmy na kolejny pojazd 2,5 godziny. Starsze dzieciaki, pełne energii mogły tego nawet nie zauważyć, bardziej martwiłem się o te młodsze i nowe, jeszcze bez licznych znajomości. Jak się okazało, mechanik, gdy już dojechał, naprawił usterkę w 10 minut, ale – no właśnie – gdy już dojechał. Miał być „za 18 minut”, według ostatecznej wersji, „nieco zabłądził” i przybył, posługując się żużlową terminologią, tuż przed „rezerwą taktyczną”. Dzisiaj chyba tylko ja to pamiętam, złośliwość rzeczy martwych i… żywych (mechanik). No więc pojechaliśmy, a po 16:00 byliśmy w Lidzbarku Warmińskim, konkretniej w miejscowej bursie. Sala na wyłączność, miejskie boisko pod nosem. Lokowanie w trzyosobowych pokojach, zabranie telefonów.
Treningi. Cieszy mnie różnica między pierwszymi trzema, a ostatnimi czterema dniami obozu, które dzielił dzień przerwy, na małą regenerację. Z początku było widać jak grupa jest roztrenowana jeśli chodzi o wyczynowe Taekwondo, gdyż po dniu biegania i dwóch treningach mieli zabetonowane nogi. Stali, mimo że pewnie sądzą inaczej. Każdy kolejny dzień interwałów potęgował poruszanie niczym zombie w „The Walking Dead”, przynajmniej w drodze na salę i w zadaniach wymagających szybkiego ruchu.
I ta podłoga. „Podróże po to są, bo z daleka tak pięknie wygląda dom” – jakoś tak to szło i faktycznie nasi mogą teraz chodzić po miękkiej macie Dojang Toruń niczym po łóżku Sheratonu, bo parkiet na obozach dawał się we znaki. Bolące mięśnie, do tego zajechane stopy, prawie jak po pielgrzymce do Częstochowy. Co nas nie zabije…
Kilkudniowy szok, co za niespodzianka, minął i ekipa przeszła przez proces adaptacji. W znacznej większości przestali marudzić na biegach i wrzucili wyższy bieg podczas zajęć. Kiedyś jeden z polskich mistrzów zen miał odpowiedzieć uczniowi na pytanie o cel życia – „nie masz zakładać sobie celów, masz jedynie trochę czasu do zagospodarowania”. Patrząc na sparingi z ostatniego dnia obozowego, łatwo było dostrzec, że nasza młodzież czas zagospodarowała bardzo dobrze, nawet jeśli jedni mają cele, a inni trenują z dnia na dzień, ciesząc się klimatem i obecnością znajomych. W każdym razie, mimo ponad tygodniowego zmęczenia, pracowali na nogach już całkiem dobrze, było dużo ładnych, ciekawych walk, znacznie więcej niż na podobnych, sędziowanych sparingach dnia trzeciego, przed przerwą. Patrzyło się na ich ruchy jak na dzieło sztuki (w człowieku, zamiast np. w kamieniu, czy na płótnie), mam nadzieję, że kiedyś ktoś z nich w ten sposób na siebie spojrzy. A przecież czas lekkości dopiero ma nadejść, po całkowitej poobozowej regeneracji. Niezwykle ważne jest regularnie ćwiczenie od samego początku sezonu, by tej formy nie stracić!
Rozmawiając z dzieciakami, najbardziej nie lubiły porannych biegów. Nic dziwnego. Trzeba wcześnie wstać i przywitać dzień niemałym wysiłkiem. To jednak uczy pokory, zamienia człowieka w sportowca, który nie tylko robi to, co lubi, ale również to, co musi. Większość z nich startuje, lub chce startować w zawodach. Trzeba na nie wyjść z ochraniaczami stóp, piszczeli, krocza, przedramion, dłoni, do 15 roku życia w kasku z szybką i z ochraniaczem zębów pod nim (mało powietrza), z elektronicznym ochraniaczem tułowia! Od stresu, presji szybciej bije serce, a nogi stają się cięższe. W tych warunkach trzeba, czasem dwie, a czasem trzy rundy, czasem jedną, a czasem nawet pięć walk jednego dnia, machać nogami i realizować taktykę! Czy da się to dobrze zrobić bez odpowiedniego przygotowania wytrzymałościowego (nie mówiąc o innym), no proszę was… Kropka. A tak przyziemniej – może łatwiej będzie kiedyś wstać do roboty. Dla zawodników przygotowałem interwały, jako że były wykonywane przed śniadaniem, pełniły też – siłą rzeczy – funkcję redukcji wagi (interwały przyspieszają proces spalania przy bieganiu).
Dzieciaki kilka dni odpalały, ale wreszcie odpaliły i jesteśmy zadowoleni z efektu, zarówno zawodnicy więcej kopią w bliskim dystansie, jaki i początkujący pracują w pozycji bocznej, co było głównymi założeniami warmińskiego obozu. W ankiecie Ci, którzy jeżdżą od lat wymienili jako najcięższy obóz Ciechocinek z czasów covid-19. Byłem zdziwiony, bo myślałem, że właśnie Lidzbark – wyglądali na najbardziej zmęczonych. Teraz określiłbym to tak, że większość była najbardziej roztrenowana – namawiam do regularnych treningów i niemylenia regeneracji z miesięcznymi, a już na pewno dwumiesięcznymi przerwami. Dużo też siedzi w głowie – w pozycji Taekwondo masz pracować na nogach i się do tego przyzwyczaić. Jeśli na treningu, przy zadaniach, będziesz stał – na walce tym bardziej. To jest bardzo proste.
Nie ma trenowania bez jedzenia. Tu zastaliśmy bardzo dobre i odpowiednie dla sportowców. Z Dorotą jesteśmy zgodni, że był to obozowy top (z 10 lat). Dzieci… po prostu jadły, zerkaliśmy na talerze i były pełne. Same jajka były podawane, codziennie, w trzech wersjach, do obiadów kilka rodzajów dobrych, świeżych surówek. Stale uzupełniany szwedzki stół, tak by niczego nie zabrakło. Codziennie trzy rodzaje świeżego pieczywa. Śmiało mogłyby to być szwedzkie stoły w kilku gwiazdkowym hotelu, a nie na obozie.
Dzieci zachowywały się bardzo dobrze. Każdy tą ekipę chwali, w tym przypadku byli to liczni trenerzy tenisa stołowego, w tym podwójny olimpijczyk zarządzający wynajmem obiektu. Panie sprzątające miały mu chwalić stan korytarzy, jak na czterdziestoosobową grupę dzieci, jako wręcz niespotykany. Wzruszone mówiły, że po raz pierwszy są tu dzieci, które mówią im „dzień dobry”. Zostaliśmy też pochwaleni podczas kontroli sanepidu, nie było żadnych zastrzeżeń od dwóch pań kontrolerek, które oglądały pokoje, dzieciaki i zajrzały na trening. Wprawdzie chłopaki szukali rozrywek typu rzucanie na siebie mokrego papieru toaletowego nad drzwiami podczas posiedzenia, ale tego typu pomysły, które trzeba było uciąć i tak wydają się dość niewinne, mimo że w danej chwili potrafią wyprowadzić z równowagi. Taka jakość naszej grupy jest zasługą, oczywiście, rodziców, ale także nas – układających tą grupę.
Trener też ma swoje DO, walkę z nerwami, którą kilka razy przegrał, bluzgając na lewo i prawo (tenisiści stołowi schowali nam tarcze w obsikane krzaki, żart – odkryty w środku treningu – średnio mi się spodobał), cóż – przepraszam i przy okazji wyrażam nadzieję, że nie doprowadzę się do zawału z jakiegoś absurdalnego powodu. Mam problem z maską nieskazitelnego człowieka-ciągłego przykładu, bo w takich ludzi średnio wierzę, takie nie jest życie, taka jest ulotka pisana przez sztuczną inteligencję. Mogę jednak się poprawiać – zawodnik, który zaraz będzie trenował 9 lat stwierdził, że jestem coraz spokojniejszy, nie wypada, chociażby dla dobrego samopoczucia, nie uwierzyć.
Z atrakcji był spływ kajakowy, jezioro plus obrzucanie się kolorkami, aquapark, pokaz talentów, puszczanie baniek oraz różne gry i zabawy na boisku, robienie bransoletek, zwiedzanie zamku w Lidzbarku, ognisko z kiełbaskami na koniec, kino własnej roboty. Nieskromnie pisząc – to bardzo dużo za tą kasę.
Była też urodzinowa dyskoteka, torty i pizza. Chwilę potrwała, ale gdy na nią patrzyłem, jak zwykle, miałem przed oczami własne obozy (zaliczyłem dwa sportowe w wieku, hm, 10-12 lat) z połowy lat dziewięćdziesiątych. Ależ czasy się zmieniły! Wtedy była podjarka, czekało się, wszystko kręciło się wokół dyskoteki z tandetną dziś i nieatrakcyjną kulą. Dużo mniej światła. Niewinne jeszcze leżenie z dziewczyną na pustej plaży, czy siedzenie na ławce. Jakby więcej wzruszeń. Szczera, ponadczasowa muzyka – nawet jeśli była nieco tandetna. Jedni brali ją na poważnie, drudzy nie, ale jednak przetrwała do dziś na YouTubach i płytach, a ludzie z sentymentem wspominają młode lata. Co będzie wyławiane z odmętu dzisiejszych nowości, nadmiaru Spotify? Nie wiem, może coś będzie, może to zwykła nostalgia. Ja nic im nie narzucam, bo my wtedy też działaliśmy tak jak podpowiadało nam serducho – nasze, nie trenera. Po drugie dzisiaj jestem sztywny jak kloc, a sama idea dyskotekowego wodzireja kojarzy mi się z czymś mało spontanicznym jeśli chodzi o dzieciaki i ich relacje. Widocznie, wbrew temu co się mówi, potrzebują więcej czasu, albo po prostu ich drogi są nieco inne. Podsumowując – bawią się chwilę i nie proszą o jeszcze. Ok. Za to ekipę tworzą bardzo dobrą, siedzą grupkami, starsi potrafią zaopiekować się młodszymi i nie wybrzydzają, przynajmniej na głos, że to jacyś tam gówniarze. Tworzymy jeden klub – super i dzięki wielkie dla dzieciaków.
Pisałem tylko ze swojej perspektywy. Obóz bez Doroty, Tymona i Asi po prostu by się nie odbył, to truizm. Jako, że wolę prowadzić cztery (niemal dwugodzinne) treningi dziennie, a tak było przez co najmniej trzy dni, niż poprowadzić chociażby jedną animację, obóz bez reszty wychowawców byłby zbyt surowy i raczej nie do przyjęcia, szczególnie dla młodszych uczestników. Wyjścia, usypianie najmłodszych, łagodzenie niektórych sytuacji, nie mówiąc o papierkowej robocie. A między tym wszystkim dwuletnia córeczka, dla której nie starcza energii. To nie jest łatwa praca, dlatego całej drużynie wielkie dzięki!
Do zobaczenia zimą i za rok na letnim! Są już konkretne plany, czas coś odświeżyć.
Galeria zdjęć: