Okiem trenera (30) Memories

Świat stanął, a to zawsze dobry czas na wspomnienia. Na moje największe wspomnienia z Taekwon-Do składa się coraz więcej wydarzeń, ale z perspektywy ucznia, szarego taekwondoki z tłumu, nigdy nie zapomnę pięknego czasu jakim były centralne obozy, kiedy jeszcze ćwiczyłem pod szyldem PZTKD i kiedy średnia wieku na tych obozach była z pewnością wyższa niż dziś (co nie znaczy, że jest tam gorzej, ale wtedy wysoka średnia wieku ćwiczących z pasją mi imponowała i imponuje do dzisiaj…). Wiadomo są różne obozy, kameralne i nie kameralne, ale taki masowy również ma swój niepowtarzalny urok, tym bardziej, gdy kadra jest żywa/w sensie żyje tym i wszyscy w grupie wiedzą „o co chodzi”. Liczby na tych obozach 5-10 lat temu wynosiły ponad 200 ćwiczących, a na pierwszym jakim byłem to jeśli dobrze pamiętam nawet bliżej było 300 osób (podzielonych na grupy). Tam poznałem m.in. trenera Jasińskiego, który przygotowywał mnie później do egzaminów na I i II dan ITF, które udało mi się zdać za pierwszym razem, a w PZTKD standardem jest, że połowa podchodzących te egzaminy oblewa, lub zdaje za drugim, trzecim, a nawet ósmym razem… Jeszcze raz – dzięki!

Czysta zajawka i nieludzki wysiłek, tak to można podsumować – gdyby nie pasja i miłość do tego co się robi, nie szłoby wytrzymać campu na pełnych obrotach. Dwa długie treningi dziennie. Każdy przedłużany przez trenera, bez litości, bo on sam chciał tam być i to robić. „Last one” – te słowa stały się kultowe (obóz był międzynarodowy), ponieważ trener używał ich kilka razy po standardowym czasie treningu i w efekcie zamiast 1,5 godziny, jednostki trwały ponad 2. Po dwóch takich treningach, po kolacji odbywała się samoobrona z antyterrorystą oraz konsultacje indywidualne do czasu aż pan woźny wyłączył korki na AWFie w Białej Podlaskiej (zwykłe prośby nie przynosiły rezultatu). Mistrzowie konsultujący do późnych godzin nocnych i kolejki do nich.

„Wszyscy mamy źle w głowach” było jedną z naszych ulubionych przyśpiewek podczas drogi na i z treningów, bo nogi odmawiały posłuszeństwa (jednego roku dostaliśmy mieszkanie obok akademika, bodajże na czwartym piętrze bez windy, ósmego dnia szliśmy z kolacji po tych schodach chyba z pół godziny…, a jeszcze był humor by kręcić jakieś bekowe filmiki, byliśmy dumni, że przetrwaliśmy kolejny dzień). Minerały i witaminy nie wystarczały, skurcze, zakwachy, bóle pleców… Ale i beztroska oraz czysta miłość do Taekwon-Do. Życie trenera na obozie to już trochę inne życie – przynosi radość, ale innego typu.

Prócz nauki walki setki, tysiące powtórzeń kopnięć, w powietrze, w tarcze, w miejscu, w ruchu, podwójne, poczwórne końcówki, układy, sparingi… Trzymania, wznosy, ćwiczenia całego ciała. Po trzech dniach miałeś zakwasy życia, a od czwartego do końca campu było ci już wszystko jedno, chodziłeś po ośrodku jak zombie, mijając dziesiątki innych szczęśliwych zombie. Trening, jeść, spać, trening, jeść, beka, trening, spać… Zajmowanie czasu przez trenerów, zabawy? Sam miałeś się sobą zająć – dzieci także…

Taekwon-Do w całościowym wydaniu, to między innymi stamtąd wywiozłem wartość TKD nie tylko jako wymagającego sportu walki, ale także sztuki. Pozdrawiam wszystkich ludzi z tego czasu, dzięki za wspólnie wylany pot, a i krwi nie brakowało… Chęci jakie nam towarzyszyły i determinacja, by wykonywać wszystkie ćwiczenia uczciwie i z pełną mocą… chciałbym, aby to charakteryzowało moich dzisiejszych podopiecznych. Pamiętajcie – czym gorzej tym lepiej!

Co do zdjęć – ciągle ćwiczyliśmy w dobokach/czasem w tym samym dwa razy dziennie, jak już ktoś był bez to oznaczało, że sytuacja jest ekstremalna, dwa doboki po prostu nie zdążyły wyschnąć i nadal leciała z nich woda…