Okiem trenera (35) Powrót legendy!

Ostatnio zbyt często było na poważnie, dlatego dzisiaj coś luźniejszego – mam coś do polecenia młodym i starszym Centurianom, a także ich rodzicom na coraz chłodniejsze wieczory. Sztuka walki na przestrzeni wieków stała się umiejętnością dającą życie, a nie to życie odbierającą. Dawniej służyła głównie w celu obrony, lub pomocy w prowadzeniu wojen, a dzisiaj „daje życie” w czasach, kiedy popularne jest siedzenie na kanapie. Taki paradoks, że ucząc się walczyć i walcząc na turniejach, co część ludzi kojarzy z agresją i „psuciem zdrowia”, trenujący „bardziej żyją” (np. w taekwondowej społeczności), poprzez posiadanie pasji i celów, poprzez wzmacnianie ciała i cech charakteru. Mogą się także utożsamiać z szerszym ruchem sztuk walki, który obejmuje cały świat i takie sfery jak popkultura, na której sztuki walki zostawiły i ciągle zostawiają swój ślad. Niektóre ślady są tak trwałe, że stają się legendą.

Od niedawna na platformie Netflix dostępne są dwa sezony serialu „Cobra Kai” (trzeci sezon jest w trakcie powstawania i będzie miał swą premierę w 2021 roku). Jest to serialowy sequel klasyka lat osiemdziesiątych „Karate Kid” (również dostępne na Netflix), który przyjęli entuzjastycznie wszyscy wychowani m.in. na tym właśnie tytule.

Przyznam, że siadałem do niego z pewnym niepokojem, bo mimo, że „Karate Kid” jest klasykiem jest także synonimem pewnego kiczu, typowego dla filmów z lat 80tych. Zastanawiałem się jak twórcy sequelu podejdą do tematu i odnajdą się ponad trzydzieści lat później (sic!) na rynku, kiedy dosłownie każdy już wie, że prawdziwa walka nie wygląda tak jak na szklanym ekranie.  

34 lata po wydarzeniach z filmu „Karate Kid”, ze słynną „techniką żurawia” (hłe hłe) na czele, Daniel LaRusso (Ralph Macchio) i jego rywal z tamtych czasów – Johnny Lawrence (William Zabka) znów się spotykają, będąc dorosłymi facetami, których losy potoczyły się różnie. Tu pojawia się pierwszy plus – sięgnięcie po tych samych aktorów, co podkreśliło ciągłość opowiadanej ponad trzydzieści lat historii. Kolejne plusy to mocny związek z historią opowiedzianą w pierwszym „Karate Kid”, zarówno jeśli chodzi o fabułę, świętej pamięci Pana Miyagi i jego metody treningowe oraz klimat.

No właśnie – klimat! Niemożliwe stało się faktem, twórcy serialu przenieśli klimat lat 80tych w nasze czasy i nie skończyło się to totalną katastrofą, a wręcz przeciwnie! Walki z „Karate Kid” były… tragicznej jakości (moi dziesięcioletni podopieczni kopią lepiej), podobnie jak te wszystkie banalne slogany mistrzów, ale różnica polega na tym, że w latach 80tych pewnie wierzyli, że nie robią kiczu, a poważny film akcji, a na sequalu nie skorzystano z dzisiejszej wiedzy i możliwości tylko powtórzono i przeniesiono ten stary styl. Powtórzono go z tą różnicą, że zrobiono to (już) świadomie i jakby autoironicznie. Twórcy i aktorzy śmieją się sami z siebie (musimy się tego domyślić), ale oddane jest to tak wiernie, że znowu wierzymy w całą tą historię i coś w niej znajdujemy! Zamiast na siłę poprawiać sceny walki, zrobiono ze „stylu żurawia” legendę i dodając do tego inne plusy serialu, powrót „Karate Kid” po latach wyszedł bardzo dobrze!

Starsi oglądali go jako retro, sentymentalny powrót do dawnych czasów, ciekawi mnie jak oglądają i odczuwają serial młodzi. Pewnie nie będą w stanie zrozumieć całego kontekstu (i dystansu do realizmu), ale tytuł jako taki też może im się spodobać, jako opowieść o dobru i złu, a także o sensie sztuk walki. W „Cobra Kai” te kwestie dobra i zła nieco się jednak rozmywają, czarne charaktery nie są już tak czarno-białe, więcej tu odcieni szarości, a zatem klimat jest zachowany, ale fabuła w stosunku do filmów podkręcona. Skoro to serial – tak musiało być, bohaterowie są bardziej złożeni niż w filmie.

Polecam ten sztuko-walkowy kicz, prócz kilku zbędnych moim zdaniem scen „Cobra Kai” wypada zaskakująco na plus jako współczesne kino familijne! I chcąc nie chcąc jest popkulturową odpowiedzią na to, co robimy na poważnie na salach treningowych.